Pokorna odwaga

Data:
Ocena recenzenta: 6/10

Ludzie Boga to kino upamiętniające. To pomnik postawiony mnichom - realizującym swoją misję w kraju trawionym religijnymi zamieszkami, stawiając na szali swoje życie. Ten film to również dyskusja nad tym, czy męczeństwo to niepotrzebna poza, czy moralna konieczność.

Pomimo faktu, że ponoć we Francji film zobaczyło ponad 3 miliony ludzi, to film niszowy. 'Żywoty świętych' jak Ojciec Pio czy Karol - człowiek, który został papieżem to specjalna kategoria filmów, do których Ludzie Boga na pewno się wpisują: oparty na faktach, pozbawiony efekciarstwa, wręcz surowy w formie, cichy - z oddaniem relacjonuje przebieg wydarzeń, wydawałoby się - bez komentarza.

Nie mogłem się oprzeć wrażeniu, że film dość wyraźnie podzielony jest na dwie części. Część pierwsza to wstęp, wprowadzanie do sedna opowieści - relacji z wydarzeń. I to właśnie ta pierwsza część jest największą zaletą filmu. Widzimy misjonarzy w trakcie wypełniania ich codziennych obowiązków, jak w spokoju pracują i modlą się, jak współżyją i współtworzą lokalną społeczność, gdzieś w górach Atlas, w ubogiej algierskiej wsi wiele kilometrów od większego miasta - Dżilfy.

Widzimy w jakiej symbiozie mogą żyć chrześcijanie z muzułmanami. Islamska ludność chętnie korzysta z ich pomocy, opieki medycznej (doskonała rola Michaela Lonsdale'a), angażuje ich w lokalne uroczystości religijne. Młodzi szukają u nich rady (chyba najciekawsza scena z filmu). Lgną do nich.

Prawdziwa praca u podstaw. Parafrazując wypowiedź bohaterki (muzułmańskiej kobiety): są jak gałąź, na której siedzą ptaki - uboga i wystraszona społeczność wsi. Codzienne zajęcia mnisi przeplatają modlitwami (których dość długie sceny wyznaczają rytm filmu). Tak poznajemy ośmiu misjonarzy żyjących skromnie, po spartańsku, realizując chrześcijańskie ideały demokratycznej wspólnoty. Całość ozdobiona pięknymi zdjęciami i pejzażami algierskich (dla mnie zaskakujących) gór. Poznajemy też inne niż medialne oblicze Islamu - spokojne życie, choć ubogie, to jednak szczęśliwe.

A potem następują wydarzenia, które są głównym tematem filmu: ekstremiści islamscy wkraczają do okolicznych wsi, zaczynają się prześladowania, giną chorwaccy arbeiterzy, giną także 'nie dość ortodoksyjni' muzułmanie. Zaczyna panować terror. Mnisi stają przed moralnym dylematem: czy uciec, wyjechać do innej misji w Afryce i porzucić w tym trudnym czasie miejscową ludność, czy narażając się na śmierć pozostać i w niezmiennym trybie prowadzić swoją misję.

Od tego momentu film nabiera napięcia, ale dużo traci. Traci kontekst. Już koegzystencja chrześcijańskich mnichów z lokalną ludnością znika z obrazu. Nie wiemy co dalej dzieje się we wsi, mnisi stają się jakby odcięci od świata - choć wiemy, że nadal udzielają pomocy medycznej. Wyraźnie trudno było twórcą filmu spójnie opowiedzieć historię, jaka nastąpiła później - spójnie z ujęciem, jakie prezentują na początku. Zabarykadowani w monasterze, oczekują na wydarzenia, na mogące w każdej chwili nadejść wtargnięcie ekstremistów, islamskich bojowników. Pomimo strachu przed śmiercią mnisi postanawiają pozostać, oczekując w modlitwie wciąż prowadzą dyskusję, czy podejmowanie tego ryzyka jest koniecznością, jaką na nich nakłada powołanie, czy niepotrzebne dążenie do męczeństwa? Większość filmu to opowieść o ich rozterkach, strachu, sposobie radzenia sobie z napięciem. Widzimy rożne typy ludzkie: pogodzonych ze swoim losem, mężnie znoszącymi trudy (również choroby), lękliwych, którzy chcą jednak wyjechać, upadających na duchu, ale również silnych i zdecydowanych. Każdy na swój sposób szykuje się na najgorsze, tymczasem terror i przemoc się eskalują.

Pomimo psychologicznej walki mnichów w drugiej części, film pozostanie dla mnie jednak opowieścią o zakonnikach, którzy w pokornej codziennej pracy dają wyraz chrześcijańskiej postawy, a swoją otwartością wobec islamskiej ludności nawiązują kontakt z tak inną kulturą. I w tym kontekście warto ten film obejrzeć, nawet, jeśli znużą Was, tak jak mnie, modlitwy, psalmy i kontemplacja.

Zwiastun: